(Wieś warmińska nad rzeką Pasłęką, fot. S. Czachorowski) |
Zacznę od tego co mi najbliższe – od architektury. Plastikowe okna i drzwi, niebieskie dachy z blachy falistej, wijące się zapory żelaznych płotów, które wżerają się w soczystą czerwień cegieł. Monstrualne hotele nad jeziorami w estetyce „późnego Edwarda” wbijające się jak cierń w krajobrazy Mazur, ciemne połacie lasu i lśniącą wodę. A wszystko przyozdobione nałęczem wrzeszczących reklam, tandetnymi parasolami i piwem z plastikowego kubka.
Wszystko w powstającym otoczeniu naszego regionu niegdyś miało swój sens i cel. Przestrzeń była naznaczona tradycją, poszanowaniem otaczającego nas dziedzictwa – ulicówki, owalnice, miejsce dla kościoła, szkoły, dla wszystkich i każdego z osobna. Gospodarstwa ułożone na czworokącie, otoczone rabatami kwiatowymi, malwami malującymi otoczenie i szpalerami dumnych drzew. Dzisiaj to już tylko świat na starej karcie pocztowej, a reszta to niewyjaśniona ignorancja i beztroska, w żadnym momencie nie nosząca znamion wspólnego dziedzictwa. Buduje się dosłownie wszystko, wszędzie, jak i kiedy się chce. Nikt nie kontroluje harmonii przestrzeni, nikt nie reaguje na zgrzyty i cięcia.
A propos drzew…Te z kolei są nagminnie wycinane, bo jest nas przecież coraz więcej, drogi coraz szersze, na coraz szybsze samochody i coraz bardziej pędzącego człowieka. Ciekawa jestem, czy któryś z pomysłodawców tej idei jechał kiedyś wolno letnim szpalerem drzew, jak w zielonym tunelu, który widział już niejednego podróżnika? To też element dziedzictwa tych ziem, tak samo jak wieże kościołów i przydrożne kapliczki. Te Mazury, o których czytam w książkach Wiecherta czy Kruka powoli zostają zaklęte i zamrożone jedynie na kartach tych książek. Samowoli budowlanych wokół jezior nie sposób już zliczać i katalogować. W głowie kręci się czasem, kiedy wyrastają co roku nowe i dołączają do pokaleczonego krajobrazu. Szpetne budy campingowe, las toi toi, zasieki, ogrodzenia i wściekłe żywopłoty opasane dymem z grilla. Polski pragmatyzm zderza się boleśnie z mazurskim pięknem.
Tandeta tnie jak żyletką otaczający krajobraz. Sztandarowe miejscowości turystyczne są jedynie hałaśliwe, kiczowate i brudne. Miasta przypominają azjatyckie bazary, wszystko dopełnia zapach benzyny i ochota szybkiej zabawy.
Natura zostaje wykorzystywana instrumentalnie, czego najlepszym przykładem była kampania „Mazury cud natury”. Wyskubane z krajobrazu, podrasowane na komputerze, niewątpliwie atrakcyjnie i unikalne elementy krajobrazu, stworzyły piękną opowieść i lekko zafałszowany obraz, czyż nie? Na fotografiach nie widać chaotycznej zabudowy wsi i miasteczek, straganów z tandetą, samowoli budowlanych nad brzegami jezior, kilometrów płotów i siatek zamykających dostęp do jeziora…
Mam również wrażenie, że nasz region do tej pory nie dorobił się jakiegoś sensownego produktu turystycznego. Mazury to przede wszystkim tabuny turystów, którzy robią gigantyczne zakupy w hipermarketach, ładują je na łodzie, zostawiając po sobie smród spalin i tony śmieci oraz smugę benzyny. Po sezonie świat umiera, zatrzymuje się w miejscu. Quady, narty wodne, wszystko to samo, co wszędzie, wszystko tak samo. Byle jak, bez charakteru, bez gustu… Wydawać by się mogło, że już nabraliśmy dystansu do nielubianej „niemieckości”. Już upłynęło tak wiele wody w warmińskich i mazurskich rzekach, by wreszcie dojrzeć do świadomości bogactwa i do szacunku dla oddanego w nasze ręce depozytu. By dojrzeć do pejzaży, powolnego czasu, w który wplata się lipowa aleja, wieczorny wiatr i wilgoć, która przyjemnie osiada na twarzy.
Leżeć na plaży wśród hałasu i kiczu można właściwie wszędzie, więc po co na Mazury? Dla wielu sentymentalna podróż w magiczne Mazury może okazać się wielkim rozczarowaniem. A może już jednak dojrzeliśmy i zdystansowaliśmy się do historii? Zatem jeśli tak, to chyba te wszystkie lata estetyki PRL-u uczyniły z naszej estetyki grobowiec dobrego smaku, a mylnie rozumiana wolność, szczególnie w zakresie kształtowania przestrzeni uczyniła resztę. Niektórzy twierdzą, że ta tandeta i kicz to powód wysokiego bezrobocia, biedy, ale czy to musi się wykluczać z szacunkiem i dbałością o zastane? Czy musi wykluczać po prostu poszanowanie porządku i potrzebę czystości? Czy musimy teraz wszystko zniszczyć, by za kilka pokoleń, być może opamiętać się i próbować ratować to, co w tej chwili zostaje zaprzepaszczone na zawsze? Nie tylko zaprzepaszczony pejzaż, ale wyjątkowy klimat i historia. My piszemy teraz nową historię, ale czy warta będzie wspomnienia, czy warta linijki poezji, czy będzie kiedyś pożądaną, kolekcjonerska kartą pocztową? Szczerze w to wątpię.
Izabela Treutle
(przedruk z Gazety Turystycznej)
oh jakie to prawdziwe, do szpiku kości boleśnie prawdziwe.
OdpowiedzUsuńMazury znam dość dobrze, i od 20 lat obserwuję jak ten region z jednej strony unowocześnia się z drugiej traci swoją Mazurskość - Niestety w dzisiejszych czasach liczy się tylko szybka kasa duża część naszego społeczeństwa jeszcze nie dorosła do innych wartości, wynika to z naszej historii i z tego, że właśnie "dorabiamy się" . Na tym tracą regiony takie jak mazury, pomorze, tatry. Dużo tandety, kebaby i inny chłam - aby więcej, szybko i byle jak. Na szczęście lokalnie ludzie zaczynają rozumieć, że to droga donikąd i próbują coś z tym zrobić .
OdpowiedzUsuńNa pewno nie bieda i bezrobocie jest przyczyną powstawania maszkar architektonicznych. To raczej "nowobogactwo". Od lat z lekkim zadziwieniem oglądam przedwojenne budyneczki, które zachowały się w nienaruszonym stanie. To czasem przydomowe składziki murowane z czerwonej cegły, obórki, chlewnie, stajnie. Często zbudowane przez niezbyt bogatych, dawnych gospodarzy. Ona zawsze, ale to zawsze miały w elewacjach jakieś ozdobniki. To jakieś gzymsy z murowanej na skos cegły, to łuki nad oknami, ażury, portale itd. Ci dawni właściciele mieli po prostu poczucie estetyki. Budynek nie miał wyłącznie cech użytkowych, bo gdyby tak było budowali by otynkowane klocki. Chciało im się do tej użytkowej roli dodać coś z piękna. I nie kosztowało to drożej. Dziś lecimy na łatwiznę. Pustak, styropian, plastik w oknach, stalowe drzwi antywłamaniowe, blacha na dachu. Swoje robią też architekci z bożej łaski, albo ci bezkrytycznie spełniający życzenie inwestora. Płaczą ze śmiechu jak rysują, ale... rysują. Do spostrzeżeń autorki dodam coś optymistycznego. Obserwuję coraz większą grupę (z roku na rok) turystów - wagabundów, odkrywców, którzy szukają miejsc gdzie nie ma tłumów. Jest coraz więcej rowerzystów z bagażem i namiotem. Turystów-wędrowniczków, którym na nocleg wystarczy spłachetek łąki przy domu gospodarza. Tak przynajmniej jest tu u mnie. W Bisztynku :-)
OdpowiedzUsuńTrudno jest wymagać od tych, którzy na nowo się budują zachowanie dawnych form i materiałów, bo zamieszkałe wsie to nie skansen, ale pewne rzeczy powinny być zachowane i wymagane. Gorzej jeżeli niszczy się to, co z dawnych czasów dotrwało jeszcze do dziś. Z racji konotacji rodzinnych często bywam w przepięknej wsi warmińskiej WYMÓJ ( gmina Stawiguda ). Piękna przyroda, świeże powietrze, urocze miejsce. W centrum tej niewielkiej wsi stoi przedwojenny, duży budynek z czerwonej cegły, wspomnienie po dawnej szkole.Zachował się w dobrym stanie i mógłby być atrakcją wsi, niestety - jakiś czas temu włodarze gminy (wójt ? ) postanowili "przerobić" ten pamiątkowy budynek na mieszkania. Z tego co się dowiedziałem, część mieszkań jest socjalna, a kilka sprzedano. W budynku mieści się również świetlica wiejska.Obecni mieszkańcy dawnej szkoły urządzali lokale wg swojego widzimisię i potrzeb, przy okazji niszcząc strukturę budynku, nie tylko wewnątrz, ale przede wszystkim na zewnątrz. I tak rozkuwano piękne cegły aby wstawiać nieadekwatne plastikowe okna i nowe drzwi ( wszystkie od sasa do lasa, jak komu pasuje) Pobudowano jakieś niby - "kukułki", wykusze, okienka. Piękny dom stał się koszmarkiem ze zniszczonymi cegłami,plastikami, dodanymi "przydasiami", wygląda smętnie i brzydko. Ostatnio nawet gminna świetlica zyskała własny ganek, "ni przypiął ni przyłatał", ale dolepił.... kolejny koszmarek. Niszczeje stary dach, straszą rozpadające się,kompletnie zniszczone ( i niebezpieczne ) schody wejściowe z boku budynku. Stara szopka z resztkami dawnej urody, z roku na rok rozpada się, byle jak użytkowana przez rodzinę zajmującą lokal socjalny. Dawna szopa ( stodoła ) podzielona i oddana w użytkowanie pozostałym mieszkańcom wygląda smętnie.Do szopy dolepiane są oczywiście różne elementy , budowane "z czegom tam miał ". Obraz nędzy i rozpaczy. Nie wiem o czym myślą urzędnicy gminni, pytać nie będę bom "obcy", ale patrzeć przykro ... i żal. A jako ciekawostkę podam fakt, że w tej samej wsi, niedaleko jeziora, na wysokiej skarpie i na tle Sciany lasu, puszy się okazały, nowy dom z .... wklęsłym dachem. Tak, architektoniczny wybryk - wklęsły, wielki dach górujący nad malutką warmińską wioską. I kto na to pozwolił ?
OdpowiedzUsuń