niedziela, 18 sierpnia 2013

Yosemite i Medea – pokazywanie przyrody po amerykańsku


Hans Christian Andersen mawiał: „Podróże są jak ożywcza kąpiel dla umysłu, jak rysunek Medei, który sprawia, że znów jesteś młody”. Wyzwalają, pozwalają ochłonąć, odpędzić złe myśli, uszeregować, poskładać, poszufladkować, zamknąć i otworzyć je wszystkie na nowo, gdy tego zapragniemy. Medea jako opis podróżniczych podbojów sieje grozę, ale jednocześnie jest hipnotyzującym echem oddania, staje się symbolem pragnień, poświęcenia, szaleństwa uczuć. Dzięki czarodziejskiej mocy, lecz w brutalny sposób oddaje młodość Ajzonowi, ojcu swojego męża – Jazona. Nie ma w tym micie miejsca na banał, jest krzyk przeżyć i emocji. Postać Medei w tym wszystkim jest kunsztownym odzwierciedleniem wszelkich odczuć związanych z pogonią za przygodą, bo któż lepiej ukazuje szaleńcze pragnienia niż ona?

Mój wyjazd do parku Yosemite w środkowej Kalifornii był jedną z tych pośrednio zaplanowanych wypraw, z założeniem dotarcia na miejsce wynajętym samochodem, ale bez listy rzeczy do zrobienia i zobaczenia. Jadąc z zachodniej strony, drogą nr 120 pojawia się na początku krajobraz suchy, preriowy, ziemia dopraszająca się wody, złote pola, na których wzrasta jedynie sucha, ostra trawa, znosząca trudy klimatu. Nic nie wskazuje na to, że kilkanaście mil dalej znajduje się jedna z najpiękniejszych oaz krajobrazu. Mijając Tulloch Reservoir i przejeżdżając po moście łączącym dwa brzegi Don Pedro Reservoir wkracza się w zupełnie inny świat. Droga zaczyna wspinać się zboczami wzgórza, które za kolejnym zakrętem odsłaniają nagle widoczne w tle granitowe ściany gór Sierra Nevada. Bije z nich potęga i miażdżąca siła, są w stanie obezwładnić i rzucić na pożarcie. Otoczone gęstym lasem drzew iglastych stanowią idealne miejsce życia dla wielu gatunków zwierząt, takich jak: baribale, mule, świstaki, kuny rybarki, jastrzębia, puszczyk mszarny, drozdek samotny, a także miejsce endemicznego występowania m.in. empidonki małej. Trudna, serpentynowa droga jest momentami łagodzona przez tarasy widokowe z miejscami do parkowania, skąd roztacza się widok na Dolinę Yosemite, dawniej zamieszkałą przez Indian Ahwahnechee, Pajutów i Miwok. Jest to ziemia historyczna, miejsca walk kolonizacyjnych i gorączki złota, sama nazwa parku pochodzi od „yohhe'meti” i w języku Miwok oznacza „Oni są zabójcami”, co zapewne miało odniesienie do Indian Ahwahnechee i ich co najmniej niechętnego stosunku do przybyszów.
Wjeżdżając do parku należy uiścić opłatę u strażnika w wysokości 10$ od osoby za tydzień pobytu. Otrzymuje się mapy parku, gazetę lokalną z bieżącymi, użytecznymi informacjami, jak prognoza pogody, zaludnienie na szlakach oraz broszury ostrzegające przed zbliżaniem się do dzikich zwierząt. Od wjazdu do głównych miejsc kempingowych prowadzi kręta, leśna droga, znaki informują, że do celu jeszcze 30 mil. Na miejscu okazuje się, że nawet bez wcześniejszej rezerwacji można znaleźć miejsce noclegowe według upodobań. Na najbardziej wymagających czeka wysokiej klasy hotel, dla tych co cenią sobie wygodę w niższej cenie przeznaczone są pensjonaty, budowane w stylu amerykańskich moteli. Istnieje też możliwość zamieszkania w prostych, małych, drewnianych domkach, a jeżeli nie oczekujemy wyższych luksusów - to również w gotowych namiotach z drewnianymi łózkami. Ostatnim i najbardziej popularnym typem noclegowym są pola kempingowe, mające również swoje warianty. W pierwszym, do dyspozycji jest prywatny, ogrodzony teren z grillem, paleniskiem, szafką na jedzenie i często, własnym miejscem postojowym. Drugi to wspólne miejsca kempingowe, przeznaczone na trzy namioty, ze wspólnym stołem, ogniskiem itp. Szczególnym rodzajem są miejsca postojowe dla przyczep kempingowym, zlokalizowane zawsze na terenie danego kempingu. Do każdego przypisana jest obowiązkowa szafka na jedzenie. Jest to strategia ochrony swojego dobytku przed dzikim zwierzętami, które tam faktycznie grasują i niekoniecznie boją się ludzi. Ataki baribali na samochody i namioty, niestety za sprawą chcących je dokarmiać ludzi, stały się normą, dlatego w tym celu na noc należy obowiązkowo zamykać w stalowych szafkach wszelkie artykuły żywnościowe oraz kosmetyki – czyli wszystko, co zapachem przykuwa uwagę leśnych mieszkańców. Efektem niedostosowania się do tych zalecań nie są tylko odwiedziny nieproszonego gościa, ale również wysoka kara za narażanie zdrowia i życia swojego i współmieszkańców kempingu.

Turystyka w Yosemite została zapoczątkowana dzięki J. M. Hutching'owi i T. Ayers'owi. Oni, jako pierwsi opisali naukowo ten obszar. Park stanowi niezwykłą atrakcję ze względu na zróżnicowanie przyrodnicze: występowanie granitowych formacji skalnych takich jak El Capitan, lodowców, jezior, wodospadów, a także gajów sekwoi olbrzymiej, z których wiek najstarszego drzewa szacowany jest na 2 300 lat. Te walory zostały szybko zauważone i dlatego już w 1890r. utworzono Park Narodowy Yosemite (drugi w Stanach Zjednoczonych po Yellowstone). Wraz z rozwojem kolei transkontynentalnej stał się pięknym i unikatowym miejscem wypraw turystów poszukujących kontaktu z naturą. Dzisiejszy Yosemite to prężnie działająca organizacja, ale nie odbiegająca w od pierwotnych idei. Do poruszania się po parku nie jest potrzebny samochód. Dzięki zorganizowanej sieci tzw. Shuttle Bus, bezpłatnych, hybrydowych autobusów, można dotrzeć niemal do każdego miejsca w parku. Kilkanaście przystanków, usytuowanych w miejscach obozowisk i wyjść na szlaki, na których autobusy zjawiają się punktualnie co 10 minut, usprawniają transport. Za niewielką opłatą istnieje również możliwość dotarcia na poszczególne punkty widokowe, z których najsłynniejszym jest Glacier Point, umiejscowiony na wysokości blisko 1 000 metrów, skąd roztacza się niezwykły widok na dolinę i wodospady Yosemite. Liczne szlaki turystyczne zostały podzielone ze względu na charakter ich pokonywania - szlaki piesze, rowerowe i konne. Każde z nich posiadają różne poziomy trudności, dostosowane do potrzeb odwiedzających. Najbardziej niezdecydowani mają możliwość zaczerpnięcia informacji u strażników w punkcie informacyjnym, którzy niczym trenerzy sportowi, po przeprowadzeniu rozmowy proponują określony charakter pobytu – intensywny lub bardziej znormalizowany. Dla tych, którzy nie mają ochoty pozostawać za długo w jednym miejscu zbudowane są schroniska i obozowiska w wyższych partiach gór. Warunkiem zakwaterowania w takich miejscach jest jednak potwierdzenie doświadczenia we wspinaczce górskiej.

 Camp 4, który wybrałam, należy do bardzo obleganych kempingów. Ze względu na brak specjalnego przygotowania dostałam w użyczenie od strażnika parku namiot, z prośbą odłożenia go na miejsce w momencie wyjazdu. Zaraz po zakwaterowaniu udałam się na szlak prowadzący do wodospadów Vernal i Nevada. Trasa nie należy do najłatwiejszych, ale za to tych cieszących oko. Droga wiodąca początkowo przez las, ku mojemu zdziwieniu była wybetonowana i dostosowana również dla osób niepełnosprawnych. Na trasie znajdowały się miejsca do uzupełniania wody pitnej oraz znaki ostrzegające, ile jeszcze takich punktów zostało. Szlak początkowo niezbyt trudny, zmienia się gwałtownie wraz z dotarciem do stóp wodospadu Vernal. Strome, śliskie, porośnięte mchem głazy wymuszają ostrożność, twarz jest otulana drobinami wody rozpraszanymi przez siły wodospadu, ubrania wchłaniają wilgoć, pojawia się tęcza. Dalej przejście pomiędzy olbrzymimi głazami i w końcu początek ostrej wspinaczki na szczyt Vernal. Wchodzi się tam, po wykutej w ścianie wzgórza ścieżce, na której z trudnością mijają się dwie osoby, i która jest odgradzana od przepaści jedynie metalową barierką. Na całej trasie dzielnie towarzyszą podróżnym wiewiórki szare, zachwycając swą przebiegłością i zwinnością. Pierwszy cel podróży zostaje nagrodzony platformą widokową, możliwością podejścia do samej krawędzi wodospadu, niemal czując jak szybko przepływająca woda obmywa stopy i spojrzenia w dół, co budzi poczucie maleńkości i podziwu dla sił natury. Drugie podejście, już mniej strome, ale bardziej skaliste, gdzie surowość klimatu czuć nawet w powietrzu i drugi cel – wodospad Nevada. Większy, potężniejszy, równie zachwycający. Tkwi w nich magia i siła, którą zauważyli już Ahwahneechee. Wierzyli, że w zagłębieniach, powstających w wyniku uderzania mas spadającej wody żyją duchy czarownic, Poloti. Opisywali historię pewnej kobiety chcącej nabrać ze strumienia trochę wody do wiadra. Jednak zamiast wodą, jej wiadro wypełniło się wężami. Wtedy w jej ciało wstąpiły duchy, zmuszając do opuszczenia bezpiecznego miejsca i udania się w górę rzeki. Przy każdej próbie nabrania wody, pojawiały się gady. W końcu niezmordowana kobieta dotarła do stóp wodospadu, gdzie niespodziewania silny powiew wiatru wciągnął ją do wody. Była to jedna z tych historii, którą Indianie opowiadali sobie zimą przy ogniskach.

Wyprawa dobiega końca, powrót, cztery godziny drogi. Nienasycenie bogactwem przyrodniczym i obietnica powrotu.

Góry pozostają niewzruszone, mają w sobie wielką siłę, stanowiły natchnienie dla malarzy, poetów, pisarzy, imponowały bezkompromisowością i potęgą. Są w nich zapisane historie z przeszłości, które stale przeplatają się z teraźniejszością, bezwzględna siła kształtująca krajobraz. Może rzeczywiście, w Yosemite duchy nadal pilnują pierwotnego ładu, sprawują pieczę nad nowo przybywającymi? Może to te tajemnicze siły przyciągają takie rzesze turystów, by wciągnąć ich w pułapkę? Albo po prostu zachęcają, by korzystać ze wspaniałej spuścizny pozostawionej przez pierwszych mieszkańców parku.

Agata Zienkiewicz

 Bibliografia:
1) http://www.nps.gov/yose/index.htm
2) http://www.yosemite.ca.us/library/handbook_of_yosemite_national_park/indians.html
3) http://www.yosemite.ca.us/library/indians_of_the_yosemite/chapter_1.html
4) http://xroads.virginia.edu/~MA96/RAILROAD/yosemite.html
5) http://www.etymonline.com/index.php?allowed_in_frame=0&search=yosemite&searchmode=none

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz