środa, 11 listopada 2020

Noc Biologów 2021 w Olsztynie

wtorek, 28 lipca 2020

Glokalne jakubowe klimaty z 25.07.2020


Moje sobotnie wędrowanie nie było spowodowane pobudkami natury religijnej. Chciałam tylko uciec przed dźwiękiem koszonych trawników. Pieszo, z Dajtek do Gietrzwałdu, to tylko 18,3 km. Idąc niespiesznie i fotografując zajęło mi to przedział czasowy od 15:00 do ciut przed 21:00. Nie robiłam przerwy. Niezbędnikami są: woda, wygodne obuwie i skarpetki wchłaniające pot, nakrycie głowy, parasolka / płaszcz przeciwdeszczowy i coś na kleszcze, komary i muchy końskie (te ostatnie odganiałam kapeluszem).

Ewa Surażyńska

















środa, 8 kwietnia 2020

O sposobach i metodach poruszania się

Czym jest marsz? I czy da się tę czynność zdefiniować w sposób jednoznaczny? Bo inaczej pokonuje przestrzeń człowiek młody i energiczny, a inaczej starzec. Nasz chód jest niewątpliwie związany z masą naszego ciała, fizjonomią, wzrostem, a nawet nastrojem. Chód zdradza w dużej mierze nasz nastrój: może być skoczny i taneczny, gibki lub ociężały, frywolny lub frasobliwy, smutny lub wesoły, śmieszny lub śmiertelnie poważny. Istnieją ludzie, których sposób chodzenia wymyka się wszelkim definicjom. O ich sposobie chodzenia nic nie możemy powiedzieć, a im bardziej staramy się „złapać” ich sposób poruszania w szpony definicji, tym bardziej będą się oni nam wymykać. Nie wszyscy ludzie chodzą tak samo. I nie jest to kwestią tylko wieku, stanu zdrowia, ale i temperamentu: sposób chodzenia choleryka czy sangwinika różni się od powolnego, choć zdeterminowanego kroku flegmatyka. Nie chciałabym się w tym momencie odwoływać do humoru Monty Python’owskiego, który nadaje każdemu filozofowi z drużyn niemieckiej i greckiej specyficzny rodzaj zadumy zawieszonej w krokach, precyzyjnie komentowanych przez brytyjskiego sprawozdawcę sportowego. Ten wcześniej wspomniany brytyjski roznosiciel kompulsywnych wybuchów śmiechu u widzów zauważa, że każdy filozof, w zależności od reprezentowanej przez niego szkoły filozoficznej, ma inny rodzaj zadumania wizualizującego się właśnie poprzez chód. W Monty Python’owskich realiach boiska piłki nożnej, historia filozofii poruszania się myślicieli różnych epok i zakątków geograficznych jest zakumulowana w przestrzeni rozgrywek meczowych.


Czym różnił się chód greckich filozofów od sposobu poruszania się zabłąkanego samotnego we francuskim krajobrazie Jean-Jacques’a Rousseau? Z pewnością starożytni greccy filozofowie żyli w nieco odmiennej epoce i przestrzeni geopolitycznej i klimatycznej od wspomnianego wcześniej francuskojęzycznego nowożytnego myśliciela. Na chód wpływa również nasz sposób ubierania się: Grecy ubrani byli w szaty nieprzylegające bezpośrednio do ciała, przez co obserwatorowi trudno byłoby zdefiniować szczegółowo ich anatomię. Paradoksalnie, ci Starożytni Grecy, kryjacy swą anatomię za nieokreślonością szat, mieli trochę inne podejście do nagości. Nie wiem jakimi konsekwencjami prawno-administracyjnymi mogłaby się zakończyć dzisiaj próba pokonania przestrzeni olsztyńskiego Parku Centralnego w stroju adamowym. Gdy nagość staje się zabronioną lub szokująca w danym kontekście kulturowym, wtedy należy zacząć zastanawiać się, czym zakryć nasze ciało, jakim rodzajem materiału i w jaki sposób skrojonym strojem. W dalszej kolejności moglibyśmy się zastanawiać, jak to ubranie jest dostosowane do otaczającej nas architektury. Zarówno strój jak i architektura, w której się w danym momencie znajdujemy, może wpływać na nasz nastrój.

Ewa Surażyńska



poniedziałek, 30 marca 2020

Uwięziona w izolacji przez koronawirusa


Tkwiąc uwięziona przez kolejny dzień izolacji spowodowanej koronawirusem, w pomieszczeniu zamkniętym, zarówno podczas marcowego deszczu, stukającego o szyby okna, jak i w piękną słoneczną pogodę, o której znamionach świadczą między innymi promienie przemykającego się przez metaliczne żaluzje światła, wyobrażam sobie Park Centralny w Olsztynie jako dużą pustą dziurę w samym środku miasta.

Nie mogąc wyjść z domu, zaglądam co jakiś czas do mediów społecznościowych. Tam natykam się, między innymi, na zdjęcia Pana Rafała Bętkowskiego, który często tamtędy przechodząc w kierunku, najprawdopodobniej, Muzeum Nowoczesności lub dawnego Tartaku Raphaelsonów, fotografuje idealnie puste przestrzenie. Czasami gdzieś na horyzoncie wyłania się nieśmiało jakaś postać ludzka, którą trudno jest zidentyfikować: sylwetka kobieca w płaszczu, bardzo oddalona. Ale w pamięci pozostaje idealnie czysta i równiutko ułożona kostka polbrukowa, to wspinająca się ku górze, to spadająca w dół, to zakręcająca w prawo, to w lewo, podczas deszczu lśniąca niczym grzbiet węża, a w czasie świetlistej pory, akumulująca promienie słoneczne na jej jasno-szarej powierzchni. Ten księżycowo-surrealistyczny bezludny krajobraz istnieje nie tylko podczas epidemiologicznej kwarantanny, bo śledząc jeszcze grudniowe zdjęcia Pana Rafała Bętkowskiego, widzę tę samą pustkę zarówno o porannych jak i popołudniowych porach. W godzinach wieczornych nastrój zdjęć nadal jest spowity bezludną ciszą. Ciemny, niemal abstrakcyjny obraz rozświetlany jest co jakiś czas przez którąś z interakcyjnych latarni parkowych, reagujących na przechodnia. W tym konkretnym przypadku tym przechodniem musiał być sam autor zdjęcia. Nic nie widać. Słychać szum wody w Łynie, której odblask niektórych jej fal czasami rozświetla miejska latarnia. Nie widać człowieka, a każdy przechodzień w oddali o niezdecydowanym kroku, może przybierać o tej porze demoniczne kształty. Gdy jest wiatr, to słychać szelest drzew, które są stosunkowo młode i nieliczne. Niektóre rośliny i obiekty przybierają o tej porze kształt nieokreśloności, stanowiącej pokarm dla wyobraźni historyka: tam gdzieś w oddali widzi postać w komicznym cylindrze. Historykowi brakuje tu dźwięków ludzi wychodzących i wchodzących do tartaku, tętniących maszyn do przycinania drewna, zapachu tego drewna, zmieszanego z wonią łajna końskiego. Nie słychać już motorów dawnych samochodów, maszyn parowych, ich gwizdu zmieszanego z ludzkim bełkotem i parsknięciem zirytowanego tą sytuacją konia, którego młody pracownik w czapeczce z daszkiem klepnął przyjaźnie, ale koniowi to się nie spodobało. Odburknął więc.

Trawnik, wokół którego toczyła się dyskusja na temat jego przyszłego charakteru milczy. Może pod trawnikiem, w dość żyznej ziemi koczują leniwie dżdżownice. Jedni bywalcy parku w miesiącach letnich marzyli o tym, aby stał się bardziej dziki, mniej przycinany, kwietny, przyjazny owadom miejskim. Położywszy się na takim trawniku usłyszałabym w uchu dźwięk któregoś z tych owadów. Długie kłosy trawy byłyby najprawdopodobniej lekko zwilgocone poranną rosą. Siadałabym ostrożnie, bojąc się, że ubranie przemoknie otaczającą mnie wilgocią. Inni bywalcy parku marzyli o polu golfowym w sercu miasta.

Te czasoprzestrzenie nakładają się wzajemnie na siebie, jak poucinane klatki z paru filmów, obrazów czy sztuk teatralnych: impresjonistyczne postaci ze śniadania na trawie, wkomponowane przez prof. Stanisława Czachorowskiego w realia Parku Centralnego w Olsztynie, przeplatają się ze zwolennikami gier plenerowych. Ktoś unosi w ręku ciężką metalową kulę. Metal błyszczy w słońcu i przywołuje mi marsylskich graczy, o przepracowanych nieco rękach, naznaczonych wiekiem, kontaktem z promieniami słonecznymi i godzinami spędzonymi przy rozplątywaniu sieci rybackich. Ale w Parku Centralnym nie słychać mew, raczej subtelny świergot warmińskich ptaków miejskich, których głos jest w stanie rozpoznać dr Krupa. Ale dziś go tu nie ma. Naprzeciwko mnie widzę młodzież, między innymi z olsztyńskiego technikum gastronomicznego. Lubią tę przestrzeń, ale spotykają się w niej latem. Mówią mi, że wolą znacznie bardziej tę przestrzeń anieżeli tą z Parku Kusocińskiego. Zapytawszy się dlaczego, odpowiadają: „Bo tu jest mniej patologii”. Odchodzą śmiejąc się, a ja kontynuuję mój spacer. Minęłam drzewa otoczone drucianą siatką, które upodobały sobie miejscowe bobry. Nie widzę bobrów, ale na otoczonych metalicznym ogrodzeniem pniu, widzę efekt ich rzeźbiarskiej pracy. Dłutem miały być ich sprawne i ostre zęby. Drzewa skupione w dość krzaczastym zespole, na niemalże samym brzegu Łyny, tkwiące w lekkim zagłębieniu i zmuszające tym samym, nieco bardziej wnikliwego obserwatora, do zejścia w dół, po stromym, nieco błotnistym brzegu. Prof. Czachorowski jest zdania, że w parku należałoby nasadzić więcej drzew dla bobrów, tak aby tych nielicznych drzew nie trzeba było chronić siatką, tak aby umożliwić im rozwinięcie ich pasji strzępienia ząbków w kontakcie z korą, a następnie kolejnymi warstwami pnia drzewa. W Parku Centralnym goszczą co jakiś czas lisy. Widział je Pan Rafał Bętkowski: nie bały się kontaktu z człowiekiem, zachowując z nim przyjazny choć bezpieczny dystans. Na zdjęciach innej olsztyńskiej fotografki, Marty Gołoty, figurują w porze letniej dziki. Nie słyszę dźwięku odstrzałów w sercu Olsztyna. Unosząc głowę do góry widzę na drzewach przytwierdzone jasne budki. Nazywam je budkami dla ptaków, choć prof. Czachorowski twierdzi, że są to budki dla nietoperzy. Dla rzeźbiarza byłyby to proekologiczne instalacje plenerowe występujące w grupach bądź skupiskach drzewnych. Cechą wspólną tych skubizowanych form zawieszonych na drzewach jest między innymi otwór umożliwiający mniejszym stworzeniom latającym wejść do środka tej struktury, aby następnie móc z niej wyjść i zobaczyć ponownie światło dzienne.

Człowiek tkwiący w pomieszczeniach zamkniętych przez kolejny dzień izolacji marzy o wolnej, niczym nie ograniczonej przestrzeni. Szczytem marzeń takowego „więźnia” byłaby zapewne równina mongolska. Pomyślmy o Parku Centralnym w takich kategoriach. Bo czym jest przestrzeń i jak się w niej czujemy: czy chodniki „narzucone” przez architektów nie ograniczyły naszej wolności i logiki w pojmowaniu dotychczasowej przestrzeni? Piesi przemykający szybkim krokiem park z ulicy Szrajbera ku Kościuszki ignorują chodniki i przemieszczają się naturalnie wydeptanymi przez poprzednich użytkowników ścieżkami. W miesiącach deszczowych łatwo jest się w takich miejscach poślizgnąć lub zabrudzić but lepką błotną materią, którą tak polubiły niektóre miejskie dzieci: z entuzjazmem rozpędzają się ku kałuży, aby ubrudzić się. Inne dzieci tarzają się w błotku, a im bardziej wprawiają w zakłopotanie swoich rodziców, tym intensywniej ta czynność wydaje im się satysfakcjonująca.

W Parku Centralnym jest plac zabaw. Może w przyszłości przydałaby tu się przestrzeń skonstruowana z bardziej naturalnych surowców, bardziej ulegających biodekompozycji? Przyglądam się z bliska kropli zawieszonej na poprzecznej kolorowej metalicznej instalacji, po której dzieci wspinają się bądź zawieszają w porach bardziej suchych, niekoniecznie słonecznych. Dziś plac zabaw przypomina wystawę miejscowych abstrakcjonistów geometrycznych. Między trójwymiarowymi formami prześlizguje się tylko wiatr. Chciałabym poczuć muśnięcie tego wiatru na moich własnych policzkach, ale ten przywilej nie spotka mnie jeszcze przez przynajmniej parę najbliższych dni.

Człowiek prześlizgujący się w tłumie przechodniów na ulicy dużego anonimowego miasta, czuje się jak ryba dryfująca w stadzie: bezosobowo i bezpiecznie, zintegrowana w anonimowym tłumie, stanowiącym tym samym schronienie. Jakże nagi i samotny staje się jednostkowy przechodzień w pustej przestrzeni parkowej. Krok przechodnia może zdradzać stan jego zdrowia, może również podpowiedzieć wnikliwemu obserwatorowi, czy jest on natury extra- czy też introwertycznej i czy ma problem ze zbyt niskim lub zbyt wysokim ciśnieniem. Nasz sposób chodzenia zdradza wnikliwemu obserwatorowi nastrój przechodnia, jego dyspozycyjność: brak czasu na obserwację szczegółu lub odwrotnie: precyzję jego obserwacji. Kroki ludzkie zdradzają również, czy przyszliśmy do parku, aby spędzić w nim czas, czy przemykamy się mimochodem przez tą przestrzeń, aby dotrzeć z miejsca pracy do pobliskiego centrum handlowego.

Ktoś zatrzymał się na środku jednego z mostków nad Łyną, zwiedziony odbiciem gałęzi przybrzeżnych drzew, których wciąż jest w Parku Centralnym za mało. Za mało jest starych drzew – mówił Pan Rafał Bętkowski. Za mało miejsc, gdzie można się gdzieś schować i mieć satysfakcję z bycia nieocenianym w przestrzeni publicznej – mówi francuska wolontariuszka. Czy w Parku Centralnym można latem zasnąć siedząc na ławce lub na trawniku, bez groźby bycia okradzionym lub w inny sposób spenetrowanym? Czy mam poczucie bezpieczeństwa w przestrzeni publicznej? Co się stanie z moim ciałem, gdy zemdleję? Czy mogę wtedy liczyć na lojalność innych przychodniów, czy raczej, obudzę się bez obuwia, gdyż podczas stanu braku świadomości mojego ciała, moje wierzchnie ubranie i obuwie zmieni użytkownika, a moja tożsamość zostanie przefigurowana w mediach społecznościowych? Czy w momencie omdlenia w przestrzeni publicznej ludzie sięgną po SmartPhone’y w celu wezwania pogotowia, czy raczej uprzednio sfotografują bezwolne ciało w celu jego popularyzacji w mediach społecznościowych?

Czy w przestrzeni publicznej czuję się bezpieczna rozmawiając z drugim człowiekiem? Czy nie czuję się podsłuchiwana lub podglądana? Czy ktoś mnie w tej chwili nagrywa? Czy moje personalne odczucia z tej przestrzeni zostaną wykorzystane i przetworzone dla celów naukowych? A może mój głos zostanie zmiksowany dla nowej piosenki hip-hopowej i usłyszę samą siebie w zwolnionym lub przyspieszonym tempie, wkomponowaną w dźwięk syntetyzatorów. Dzieciaki będą moczyć nogi latem w fontannie pomimo miejskich zakazów i tabliczek oznajmujących administracyjną czcionką o niegodziwości tego szalonego przedsięwzięcia. Pochlapałam się! A właściwie to on mnie pochlapał! Tak, jestem pochlapana.

A ten gość w czapeczce z daszkiem, to splunął przed chwilą do fontanny. Jego ślina rozpuściła się w wodzie, którą zostałam ochlapana. No i co teraz będzie?

Dlaczego rzuca Pan butelką na odległość do Łyny? Czy nie zdaje sobie Pan sprawy z tego, że na dnie tej rzeki sto innych takich jak Pan pozostawiło butelki na dnie tego jeziora. A wie Pan ile czasu trzeba poświęcić, aby uzyskać patent nurka rzecznego i legalne kompetencje uprawniające do wyławiania butelek, opon, puszek i części od sprzętu elektronicznego?

Gdy elektrośmieci, butelki, opony opadają na dno, to po jakimś czasie zaprzyjaźniają się z nimi podwodne żyjątka. Są nimi między innymi chruściki, ale nie tylko: popatrzcie na te skorupiaczki! Jak silnie przytwierdziły się do butelki! A ten skorupiak upodobał sobie nawet tę puszkę plastikową, rdzewiejącą i obrośniętą mchem. Wyłowione żyjątka wodne nie mają szansy na przetrwanie: w tym kontekście akcji ekologicznej na rzecz oczyszczenia Łyny, te małe stworzenia zostają uznane za część puszki, opony, innej kauczukowej lub plastikowej formy. Wyłowione z naturalnego wodnego środowiska wyschną. Nikomu nie przyjdzie do głowy, aby odkleić tego skorupiaka od opony bez uszkodzenia jego wewnętrznej struktury, aby ponownie zanurzyć go w wodzie, aby ten znalazł sobie schronienie w bardziej naturalnej formie: w starym próchniejącym drewnie lub kamieniu. Kto będzie miał taką cierpliwość? O losie tych żyjątek wodnych podczas ich wyławiania opowiadał prof. Stanisław Czachorowski.

Nie zawsze jednak woda jest w stanie ciekłym. Woda może ulec zamarznięciu. W warunkach ocieplenia klimatycznego zdarza się to coraz rzadziej i rzadziej. Możemy tylko wspominać momenty, gdy się poślizgnęliśmy po zlodowaconej nawierzchni w Parku Centralnym. Ten chwilowy stan zachwiania, w którym w ciągu ułamka sekundy musimy intuicyjnie zadecydować, w którą stronę się przechylić i wygiąć bezpiecznie, aby upaść w dobrym kierunku, to znaczy, tak, aby nie złamać ręki, ani nogi i aby ten stan zachwiania skończył się jednym skromnym siniakiem na udzie. Lód jest twardy. A gdy topnieje, to pluszcze pod stopami i znowu nie wiadomo, gdzie postawić nogę tak, aby się przypadkiem nie poślizgnąć.

Gdy w Parku Centralnym ściemnia się, to światła z Muzeum Nowoczesności przyciągają zabłąkanego przechodnia, wabiąc go jak ćmę do ognia lub rozgrzanej żarówki. Jest cisza, ale w oddali słyszę szum samochodów. Słyszę również ciche prześlizgiwanie się fal rzecznych albo wydaje mi się, że je słyszę. Słyszę dźwięk przejeżdżającego roweru. Sympatyczna rowerzystka zatrzymuje się pytając mnie, czy nie wiem, jak dojechać z okolic Hotelu Wileńskiego na ulicę Kościuszki. Pytam najpierw siebie samą: a czym ja sobie zasłużyłam na takie wyróżnienie? Jestem mieszkanką peryferii Olsztyna, ale będąc w Parku Centralnym niektórzy rowerzyści przypisują mi cechy osoby dobrze zaznajomionej z przestrzenią parkową. Ponieważ dzieli nas dość duża przestrzeń i boje się, że mój niezbyt donośny w tym dniu głos nie dotrze do ucha rowerzystki, pokazuję ręką gest wskazujący kierunek jazdy. Rowerzystka uśmiecha się przyjaźnie i odjeżdża. Dziś zdałam mój egzamin z orientacji w terenie, ale kompletną porażką okazała się identyfikacja instalacji drewniano-słomianych w pobliżu Aury. Myślałam, że są to ule, ale prof. Czachorowski twierdzi, że to z pewnością nie są ule, tylko domki dla owadów lub w ostateczności instalacje ekoartystyczne o niezidentyfikowanym przeznaczeniu. Nie do końca również wiem, czym są zespoły kamienne w pobliżu owych „proekologicznych instalacji”. Dawne nagrobki? A może są to pozostałości po fundamentach dawnych budowli. Ale jakich budowli?

Krzątając się to tu, to tam po parku, próbuję sobie również odpowiedzieć na pytanie, gdzie kiedyś znajdowały się ogródki działkowe? Czy ta tradycja powinna zostać zrewitalizowana w kontekście edukacji społecznej i w celu pokazania ludziom nowych możliwości lokalnej samowystarczalności: czy skosztowalibyście Państwo pomidory z Parku Centralnego? Jakie inne rośliny można będzie dosadzać w Parku Centralnym w warunkach ocieplenia klimatycznego? Czy rośliny uważane do tej pory za inwazyjne, jak nawłoć kanadyjska czy rdestowiec zostaną przedefiniowane i uznane za rośliny mające prawo do bytowania w innym kontekście geograficznym, nie będąc uznanymi za obce? A co z miłorzębem japońskim o licznych własnościach terapeutycznych? Jakie drzewa i krzewy są przyjazne ludziom? I jacy ludzie są przyjaźni drzewom i ptakom? W jakiej odległości od siebie powinny być nasadzane drzewa, tak aby ludzie przechadzający pod nimi stawali się w stosunku do siebie przyjaźni, a przynajmniej przychylnie nastawieni? Jaką kawę lub napar z jakiego zioła należałoby serwować przechodniom parkowym, aby popatrzyli na swoje miasto świeżym okiem i zauważyli, że mieszkają w wyjątkowym miejscu?

Właściciel hulajnogi przemknął szybko po polbruku mijając właścicielkę ratlerka w eleganckim kubraczku. Owo zminiaturyzowane na potrzeby człowieka udomowione zwierzątko cierpi na reumatyzm, podobnie jak jego właścicielka, specjalizująca się w robieniu sweterków na drutach dla pieseczków swoich koleżanek. Niektórzy czują się do tego stopnia swojsko w przestrzeni Parku Centralnego, że wychodzą na spacer w piżamie. Ten kod identyfikacji zewnętrznej mówi mi, że ta osoba czuje się w tym miejscu „u siebie”. A może znowu zignorowałam jakiś nowy trend w popkulturze?

Patrzę na budynki otaczające tę przestrzeń: na horyzoncie bloki, bliżej: inne miejskie zespoły mieszkalne, a po przeciwległej stronie: Katedra Świętego Jakuba wpleciona w odbudowane kamienice miejskie. Estetyka przypadkowego kolażu. Na pierwszy rzut oka gryząca się wzajemnie ze sobą, ale po dłuższym wpatrywaniu się w te sąsiadujące ze sobą budynki widz dochodzi do ugody z tym porządkiem rzeczy, a właściwie to zaprzyjaźnia się z bałaganem, akceptując sąsiedztwo sprzecznych estetyk. Czyż Centrum Georges Pompidou nie budziło zastrzeżeń z powodu sąsiedztwa tych futurystycznych instalacji ze starymi kamienicami?

Zjadłabym marcepana z zamkniętej w tej chwili kawiarni „Moja” w Parku Centralnym, aby jak magdalenka Prousta rozpuszczająca się w ustach, przypomniała mi o czasie, który minął, który bezpowrotnie odszedł i odtworzyła swoim smakiem dawne spotkania, dialogi, widoki i dźwięki. Gwieździste niebo i bardzo wyraźnie widoczna na niebie konstelacja Wielkiego Wozu podpowiada, że jutrzejszy dzień też będzie słoneczny.

W Parku Centralnym nie będzie jutro wielu przechodniów. Przestrzeń odpocznie od człowieka. Człowiek pozwoli jej odetchnąć. Ale czy pozwoli zdziczeć i zarosnąć? Jak wyglądałaby ta przestrzeń bez człowieka za dwieście lat? Jakie rośliny zaczęłyby się rozprzestrzeniać bez zakazów i nakazów administracyjnych? Jakie nowe zwierzęta przybyłyby do tej przestrzeni? I czy człowiek jest potrzebny Parkowi Centralnemu? Park Centralny pyta się człowieka, dlaczego został tak przez niego nazwany. Człowiek nie odpowie na to pytanie, bo go tu nie ma.

Ewa Surażyńska




piątek, 27 marca 2020

Nowe trendy fotograficzne w dobie epidemiologicznej w roku 2020. Pusta przestrzeń miejska obserwowana w mediach społecznościowych na świecie, Europie i najbliższej okolicy.


Sytuacja epidemiologiczna w dobie Koronawirusa wygenerowała ciekawe zachowania z punktu widzenia socjologiczno-demograficznego. Jedną z tych tendencji jest obserwacja pustych przestrzeni miejskich w dobie przymusowego izolowania się w prywatnych przestrzeniach zamkniętych. Twórcą tego trendu jest ten, który nagle znalazł się w takiej sytuacji: konfrontacji swojej jednostkowej obecności z nieobecnością innych. To zderzenie jednostki z pustą architekturą, ulicami, placami, parkami, przestrzenią pustych centrów handlowych jest uczuciem nadzwyczajnym. Nagle jedna osoba jest świadkiem opustoszałej historii miasta, które zostało wzniesione przez tyle istot ludzkich. Zdajemy sobie jednocześnie sprawę z tego, że ta architektura została skonstruowana przez wiele, często sprzeczających się ze sobą pokoleń.

Pieszy pokonujący taką przestrzeń czuje się niczym gracz w wirtualnej grze komputerowej, ale przeniesionej do realnej przestrzeni, w której się w danym momencie znajduje. Relacja z przestrzenią w realnym spacerze jest pogłębiona o naturalne bodźce słuchowe jak dźwięk własnych kroków i zapach otoczenia. Może być nim zapach parującej w słońcu ziemi w przestrzeni parkowej, muśnięcie zimnego, przedwiosennego wiatru lub osadzający się we włosach i odkrytych częściach skóry pył przypominający drobne ziarnka piasku. Pusta przestrzeń może być fotografowana w słoneczną bezchmurną pogodę, podczas zachmurzenia, deszczu, efemerycznej śnieżnej zamieci lub gdy zapada zmierzch, a nawet nocą, aby potem fotografować ją, gdy świt zaczyna nieśmiało wylęgać się z objęć nocy.

Najbardziej zaskakującym zjawiskiem jest miejsce i pora, do których przypisana jest estetyka wypełnienia przestrzeni tłumem spieszących się przechodniów. Gdy ta przestrzeń, nagle, opustoszeje w miejscu i czasie niedostosowanym, w naszych kategoriach myślowych, do estetyki pustki, to świadek takiego zjawiska czuje się wyróżniony z powodu stania się jednoosobowym świadkiem tego momentu: jak pierwszy człowiek stawiający swoje kroki w umarłym mieście, zaginionej cywilizacji sprzed 1000 lat; lub odwrotnie: jak ostatni świadek ginącej społeczności. Można też snuć wątki porównawcze z innymi planetami: kosmonauta niepewnie stawiający pierwsze kroki na Księżycu, jak dziecko, które nagle czuje, że może samodzielnie stawiać kroki, a przynajmniej pierwsze trzy, zanim czuwający nad nim rodzic nie przytrzyma spadającej na skutek braku utrzymania równowagi sylwetki.

Te niezwykłe momenty rejestrujemy aparatem fotograficznym. Jest moment naciśnięcia spustu: w tym konkretnym kadrze chcę uwiecznić tę przestrzeń. Potem jest czas na zastanowienie się, które zdjęcia najbardziej oddały smak tej chwili pustki, a na samym końcu jest decyzja o podzieleniu się tym doznaniem w mediach społecznościowych. Jedni publikują swoje zdjęcia w momencie ich realizacji, jak reporter z obszaru objętego wojną, który nie wie, czy za godzinę będzie jeszcze wśród społeczności żyjącej, ale są i tacy, którzy udostępnią to świadectwo po piętnastu latach.

Ewa Surażyńska (tekst),  Tymoteusz Mudrak (foto) 
Studenci Analizy i Kreowania Trendów II° UWM.








niedziela, 8 marca 2020

Warmińskie freeganki



TAK JESTEŚMY FREEGANAMI i nie wstydzimy się tego!
Wiecie co to jest freeganizm? Uwaga! Temat mocno kontrowersyjny :-) Ale nie boję się takich tematów. Ostatnio pisałam o robalach, które mogą stać się żywnością przyszłości i która uratuje ludzkość przed głodem, przy okazji może korzystnie wpłynąć na klimat. ALE NURTUJE MNIE JESZCZE JEDNO!

Chcemy wprowadzić następny produkt żywnościowy ale nie jesteśmy na to jeszcze gotowi ponieważ MARNUJEMY TERAZ TYLE ŻYWNOŚCI, że powinniśmy najpierw zająć się tym WIELKIM PROBLEMEM i nauczyć się wykorzystywać te produkty, które lądują na "śmietniku".
Freeganizm to antykonsumpcyjny styl życia obejmujący zarówno poszukiwanie żywności już wyrzuconej do śmieci, ale także proszenie o nadmiarowe i niepotrzebne towary zanim zostaną one wyrzucone przez restauracje, sprzedawców z targowisk lub hipermarkety.

Warmińskie Freeganki wyszukują dobre jedzenie wyrzucone przez sklepy, hipermakety czy na targu i przygarniają je, ratując je przed zmarnowaniem. TO JEST NASZA FORMA PROTESTU WOBEC KONSUMPCYJNEGO STYLU ŻYCIA I NIEZGODA NA MARNOWANIE ŻYWNOŚCI ! Nie obchodzi nas to co sobie ludzie teraz o nas będą myśleć...mamy do w d...pie. Nie godzimy się na marnowanie żywności gdy w innych zakątkach naszej pięknej planety głodują inni ludzie, gdzie niszczy się lasy by powstało jak najwięcej nowych pastwisk by produkować więcej żywności, która i tak wyląduje na śmietniku. Kto dał nam takie prawo by niszczyć przyrodę, jej owoce, naszą pracę ???
O freeganizmie dowiedziałam się od mojej córki Rozalia Wojszel, która zaczęła interesować się tym tematem i z ciekawości pojechała do kontenerów przy hipermarkecie we Francji. Nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła! Przywiozła do domu kilka skrzynek z pięknymi owocami i warzywami (a że jesteśmy wegetariankami to znalazłyśmy się w naszym wegetariańskim świecie :-)
Przyjechała do Polski i powiedziała: "mamuś zobaczysz co znajdziemy w kontenerach :-)" Kiedy otworzyłyśmy nasz pierwszy kontener łzy stanęły mi w oczach ale nie ze szczęścia ale z rozpaczy jak możemy my ludzie z czystym sumieniem marnować owoce naszej planety!? Nie wierzyłam w to co zobaczyłam, nie wierzyłam, że to się dzieje tu, u nas, tak blisko, myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w programach telewizyjnych.

I tak zaczęła się nasza przygoda z freeganizmem, dzięki, któremu chcemy zwrócić uwagę i krzycząc do świata: "OPAMIĘTAJCIE SIĘ !"

Jesteśmy świadomi, że freeganizm mimo szlachetnej idei ratowania żywności nadal wzbudza w polskim społeczeństwie wielkie kontrowersje. Głównie przez skojarzenia ze śmietnikami, które mamy przy swoich domach. Jednak śmietniki przy sklepach wyglądają inaczej, pełno w nich zapakowanego jedzenia, czy to jogurty, czy warzywa i owoce. A po takiej wyprawie ratowania żywości przywozimy je do domu, sortujemy, dokładnie wszystko myjemy, przetwarzamy lub dzielimy się z innymi.
Freegankami jesteśmy już od kilku miesięcy ale dopiero teraz o tym piszemy, ponieważ naszą misją jest by pokazać innym, że jak się chce to się da :-) To jest nasz KRZYK!
Jesteśmy szczęśliwe z każdego uratowanego produktu !

Czy wiecie jaki produkt spożywczy Polacy najczęściej wyrzucają do kosza? Z badań Kantar Millward Brown na zlecenie Federacji Polskich Banków Żywności wynika, że w naszych śmietnikach ląduje przede wszystkim:
- pieczywo 49%
- owoce 46%
- wędliny 45%
- warzywa 37%
Powodem marnowania żywności jest najczęściej przegapienie terminu przydatności do spożycia. Wyrzucamy też żywność dlatego, że nam nie smakuje lub ją źle przechowujemy.
Marnujemy rocznie 1/3 produkowanej żywności w czasach gdy aż 821 milionów ludzi na świecie GŁODUJE!

Marnujemy jedzenie, ponieważ jedzenie w Polsce jest ciągle tanie, szczególnie jedzenie mocno przetworzone. Marnujemy jedzenie ponieważ jesteśmy leniwi! Nie chce nam się myśleć, nie chce nam się planować. Z lenistwa nie planujemy co mamy kupić, z lenistwa nie planujemy co mamy jeść, z lenistwa wyrzucamy jedzenie, bo to co przychodzi nam łatwo, za małe pieniądze, NIE JEST SZANOWANE!

Produkty żywnościowe , aby zostały przyjęte przez hipermarkety MUSZĄ! spełniać unijne normy jakościowe. Dlatego owoce, warzywa już na etapie zbiorów są odrzucane przez rolników i sadowników. Natomiast sieć handlowa nie chce przyjmować takiego produktu, bo przecież płaci za konkretną jakość. My konsumenci również płacimy za jakość i nie chcemy z tej jakości schodzić, np. grad pobije rosnące jabłko, zrobią się na nim odgniecenia i to już jest zmarnowane jabłko, ponieważ dziewięć na dziesięć osób w sklepie po to jabłko nie sięgnie, choć to owoc równie wartościowy i smaczny, a jego wygląd nie ma żadnego wpływu na walory zdrowotne.

Sklepy narzucają producentom normy, ponieważ klienci wymagają idealnych owoców i warzyw. Czyli już tu możemy podjąć krok by nie marnować żywności, mianowicie wybierać owoce i warzywa, które nie są idealne :-) czy np. samotne banany ! wybieramy całe kiście bananów, a te pojedyncze zostają i to one najszybciej wylądują w koszu na śmieci, ponieważ samotne banany szybciej się psują niż te w kiściach.

Hipermarkety pozbywają się żywności, gdy te choć trochę stracą na wyglądzie. Zamiast marnować żywność sklepy i hipermarkety mogły oddawać ją na cele dobroczynne. Przepisy obowiązujące od 2013 roku pozwalały w takim wypadku nawet odliczać od darowizny podatek VAT i wpisywać w koszty działalności. Regulacja wtedy zmieniła sporo ale nie na tyle, by sklepom bardziej opłacało się przekazywać żywność niż ją utylizować. To niestety była dobra wola sprzedawcy. W 2019 roku sejm uchwalił nową wersję ustawy o przeciwdziałaniu marnowania żywności. Nakłada ona na sklepy obowiązek przekazywania niesprzedanej żywności organizacjom społecznym. Jeśli jednak sklepy będą wolały utylizować zapłacą dziesięć groszy za każdy wyrzucony kilogram. I tu MY FREEGANIE cieszymy się i mamy nadzieję, że żywność nie będzie marnowana jak do tej pory! Jednak i teraz nurtuje mnie jeszcze jedna sprawa, mianowicie jeżeli hipermarkety będą oddawały żywność organizacjom społecznym czy te organizacje mówiąc kolokwialnie nie zapchają się jak wielką ilością żywności? czy zdążą to wszystko przetworzyć? Ale to już inny temat (który trzeba zbadać :-)

Kto z WAS jest gotowy na SKIP? :-)
Skip to wypady grupy osób na śmietniki przy sklepach w poszukiwaniu nadających się do jedzenia produktów.

Anna Wojszel



wtorek, 3 marca 2020

Kawiarenka naprawcza w Olsztynie



Już 12 marca 2020 roku rusza w Olsztynie pierwsza Kawiarenka Naprawcza. Czym są? To międzynarodowa inicjatywa zapoczątkowana w 2009 roku w Amsterdamie przez Martine Postma. Z usług pierwszej Olsztyńskiej Kawiarenki Naprawczej będzie można skorzystać w Galerii „Warte Świeczki” przy ul. Marii Curie-Skłodowskiej 6a. Mottem przewodnim jest idea zero waste, którą oddaje hasło: „Naprawiaj-nie wyrzucaj”. Nasi animatorzy, eksperci i specjaliści pomogą nadać drugie życie starym przedmiotom, udzielą porad dotyczących napraw sprzętów domowych a także wzmocnią wiedzę i kompetencje. Znakiem rozpoznawczym naszej kawiarenki będzie kreatywność, sztuka, praca na relacjach. Kawiarenka ma służyć samopomocy i integracji społecznej, dlatego w trakcie naszych spotkań, przy kawie i ciastku, będziemy tworzyć, naprawiać i wymieniać się doświadczeniami. Wszystkie zajęcia i porady będą darmowe.

Jeśli chcesz skorzystać z naszej oferty zadzwoń pod numer 799099884 lub zajrzyj w wybranych terminach do Galerii „Warte Świeczki”.

W marcu kawiarenka zaprasza w następujących terminach:

• 12 marca, w godzinach 10:30-12:30 – Drugie życie ceramiki – warsztat zdobienia filiżanek, kubków, talerzy. Przynieś stare, białe-zamień z nami na nowe, pełne barw!;
• 19 marca, w godzinach 10:30-12:30 – Jak odnaleźć się w świecie cyfrowych urzędów: e-puap, e-pacjent, e-recepta. Przybliżamy, wyjaśniamy.
• 26 marca, w godzinach 10:30-12:30 – Ostrzenie noży kuchennych przy herbatce i rozmowie.

Współtwórcy Kawiarenki to: Spółdzielnia Socjalna HuManus, Federacja Organizacji Socjalnych Województwa Warmińsko-Mazurskiego FOSa, Olsztyński Klub Integracji Społecznej.


"Kawiarenki naprawcze, choć oczywiście nie wyłącznie, dedykowane są osobom potrzebującym miejsca, w którym otrzymają potrzebne porady, zintegrują się, porozmawiają z życzliwą osobą przy wspólnym działaniu, odnajdą miejsce, które może być ciekawym remedium na samotność spowodowaną podeszłym wiekiem, niepełnosprawnością, brakiem pracy. Są to też miejsca sąsiedzkiej, społecznej integracji, w działalność których może włączyć się każdy, kto może podzielić się swoim talentem, umiejętnością. Nasza kawiarenka rozpoczyna swoją działalność. Będzie się rozwijać. Przy sprzyjających wiatrach będzie działać więcej i dłużej. Na razie prosimy o trzymanie kciuków, żeby nam się dobrze powiodło."


Zatem trzymamy kciuki!

piątek, 28 lutego 2020

Ankieta, dotycząca bioproduktów

Zwracamy się z prośbą o wypełnienie ankiety badawczej, dotyczy bioproduktów (tematyka bliska dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego).
ankieta:
Celem projektu BIOmagic jest wytworzenie bioproduktu zawierającego substancje bioaktywne z biomasy roślinnej. Składniki lub dodatki BIO to te pozyskane z biomasy roślinnej i dodawane do produktów aby nadać im określone działanie np. lek roślinny, naturalny konserwant żywności, suplement diety dla ludzi lub zwierząt, mający właściwości prozdrowotne (np. wzmacniający włosy, oczyszczający organizm z toksyn, mający pozytywny wpływ na wątrobę itp.). Uzyskane z roślin substancje bioaktywne mogą mieć zastosowanie w przemyśle farmaceutycznym, kosmetycznym, chemicznym, żywnościowym i paszowym.

W projekcie substancje bioaktywne będę pozyskiwane z roślin uprawianych na cele nieżywnościowe w tym – wieloletnich rośliny przemysłowych. Rośliny te mogą być uprawiane na gruntach marginalnych tak aby jako dodatkowa uprawa stanowiły dodatkowe źródło dochodów.