niedziela, 14 stycznia 2018

Kłopotliwe Otwarte Zabytki


Już na samym wstępie mojej lakonicznej pisemnej wypowiedzi, będącej wynikiem zjawisk natury auto-obstrukcyjnej w dniu prezentacji z przedmiotu Cyfrowe Narzędzia Edukacyjne, chciałabym bardzo przeprosić ewentualnego czytelnika za zbyt pseudofilozoficzny charakter mojej mikro-wypowiedzi.

Po dłuższych rozważaniach o zabarwieniu masochistycznym, znalazłam przyczynę mojego narzędziowego zespołu cierpienia cyfrowego i już zgaduję, gdzie jest pies pogrzebany. To ostatnie zdanie w żadnym wypadku nie odnosi się do przedmiotu zwanego etnozoologią czy antrozoologią (choć w tym dziwnym polskim powiedzeniu figuruje słowo „pies"), ale do odwiecznego konfliktu między tym co odkryte, a ukryte; tu rozwinę mą myśl porównując to co zadeklarowane i jasne, do tego co zamglone, tkwiące jeszcze w powijakach. To co pewne kontrastuje z niepewnością, wątpliwością, niejasnością.

Niepewność nie jest ani biała, ani czarna, ale obraca się w sferach delikatnych szarości i innych tonów, które nazwałabym przychylnymi pastelowymi z kręgu pochodnych. Te filuterne kuzyneczki i skrzydlate nimfy polne nie dadzą się zarejestrować w żadnym atlasie, ale wskazują i uwrażliwiają nas na to, na co może warto byłoby zwrócić uwagę. Przybywają do nas, gdy jesteśmy w dobrej formie, zdrowi i wypoczęci; szanują czas wykluwania się naszej myśli, której nie należałoby zbyt szybko definiować i rejestrować, w celu zapewnienia jej prawidłowego rozwoju.

Zanim zabytek zostanie wpisany do rejestru, tkwi w stanie niereprezentacyjnego nieuczesania, które w żadnym wypadku nie chce ulec wizualnej globalizacji: nie otworzę drzwi moim niezapowiedzianym gościom, gdy jestem jeszcze w szlafroku i przed poranną toaletą. Wspomniany wygląd zewnętrzny jest często identyfikowany z pacjentem. Niektórzy chorzy wolą nie mieć świadomości niszczącej ich choroby; ignorują, czy przeżyją jeszcze dwa lata, rok, miesiąc. Jedynej rzeczy, której oczekują, to przeżycia w szczęśliwości i spokoju swoich ostatnich godzin. Czasami jednak i to ostatnie życzenie okazuje się niemożliwym do spełnienia: nie wszyscy ludzie nadają się do pełnienia funkcji rejestratora zabytkowego, gdyż w niektórych wypadkach nadwrażliwość i zdolność wychwytywania delikatnych niuansów historycznych, może spowodować obudzenie swoistej traumy historyczno-socjologicznej. Jakże łatwym i bezemocjonalnym wydaje się omówienie konkretnego problemu z drugiej ziemskiej półkuli, a jak bolesnym zabiegiem jest poruszenie i wspomnienie o jakimkolwiek lokalnym zjawisku kulturowym: balsamem dla cyfrowej brutalizacji może okazać się sztuka. Muzyka łagodzi obyczaje, ale i pełna humoru instalacja. Tu odsyłam czytelnika do moich trzech opublikowanych w tym semestrze artykulików w blogu Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego.

Ewa Surażyńska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz