wtorek, 22 lipca 2014

Sambia – pożyczona nostalgia

Nigdy dotąd nie miałem okazji zapuszczać się tak głębokow dawne terytorium sambijskie, uważane za jedenz dwóchobszarów, na których we wczesnym okresie wpływów rzymskich prawdopodobnie rodziła się późniejsza kultura pruska (archeologiczna kultura Dollkeim-Kovrovo, obok kultury bogaczewskiej; dawne Cranz leży tylko koło dwudziestu kilometrów na północny wschód od miejscowości Dollkeim, która dała nazwę tej rozległej kulturze). Archeologiczne ślady życia i działalności mieszkańców tych kultur są chyba nawet liczniejsze niż pozostawione przez średniowiecznych Sambów.

Pierwszym uczuciem, które mnie ogarnia, gdy rozpoczynamy z Andrzejem spacer po tym rosyjskim-nierosyjskim miasteczku to niewytłumaczalna, niezrozumiała i stąd nieautentyczna nostalgia. Nostalgia zapożyczona z obszarów refleksji nad dziedzictwem tej ziemi (to przecież późny syn tej ziemi i syn emigrantów – Immanuel Kant – pisał kiedyś o intelektualnym uczuciu, ale w jakże innym kontekście). Moja nostalgia, każe mi wyszukiwać w zabudowie dawnego Cranz (dzisiaj Zelenogradsk), tego popularnego tak kiedyś jak i dzisiaj nadbałtyckiego kurortu, starej, choćby najzwyczajniejszej architektury, pamiętającej „złoty wiek”-detali, jak kurońskie (?) zdobienia wiatrownic, czy wręcz starości murów, czerwonych dachówek, czy zachowanych fragmentów żeliwnych ogrodzeń. Jakby ta współczesna przestrzeń, wypełniona wschodniosłowiańską codzienną krzątaniną miała jakieś mniejsze znaczenie niż ta – chciałoby się powiedzieć –„oryginalna”. Przyłapuję się raz po raz na tej heretyckiej myśli. Andrzej śmieje się ze mnie, że nakręcam się jakąś opuszczoną ruinką, która nie wiedzieć czemu przypomina mi coś, codawno temu widziałem w Lubece (jest już zbyt ciemno, żeby zrobić zdjęcie, więc ten stary, być może należący niegdyś do biednego miejscowego rybaka, domek zostaje utrwalony jedynie w wyobraźni, tym wiecznie zawirusowanym nośniku pamięci.

Andrzej zna już miasteczko, ja jednak błądzę, nie mogę skonstatować punktów orientacyjnych (jak czasem w życiu), poza brzegiem morza oczywiście – niemożliwą do przekroczenia dla życia limes. To błądzenie, które błądzeniem być nie może, bo donikąd nie zmierzam, niczego nie szukam; więc to mi się nawet podoba. Nie skupiam się na drodze, nie szukam orientacyjnych punktów, mogę beztrosko doświadczać przestrzeni, do woli gapić się na frontony, ryzality, szczyty i ganki, zaglądać do zaułków, obserwować jak współcześni mieszkańcy próbują sobie radzić z tym wschodniopruskim wyzwaniem. W razie czego mój anioł stróż bezpiecznie odprowadzi mnie do hotelu. W konsekwencji zamiast jakiegoś „systemu miasta” zostaje mi w głowie bricolagezłożony z dawnych nadmorskich willi,porybackich chat, pożydowskich kamienic, starej ewangelickiej plebanii, domu zamożnego podmiejskiego gospodarza. Wszystko to poutykane gdzieś w sieci postradzieckiej i postsocrealistycznejzabudowy nowego życia, które usiłuje być epifanią rozmachu i potęgi nowej Rosji (a przecież miasto nie ucierpiało w czasie ostatniej wielkiej wojny).

Myśląc o tym przy szklance piwa w zgrabnej restauracyjce (zdaje się, że nazywała się - jakże profetycznie –„novyj gorod”, ale obaj nie jesteśmy po tym piwie już tak tego pewni), gdzieś na zapleczu głównej nadmorskiej ulicy (oczywiście zupełnie nie wiem, gdzie to było, bo od czego mam swojego anioła stróża), nie potrafię określić – co tu do czego nie pasuje. Tak, jakby miastem targała jakaś wewnętrzna, nierozwiązywalna sprzeczność. Dlaczego to mnie tak irytuje? Szukam tuprzecież – co za megalomania – nie swoich wspomnień. Przekleństwo trzeciego pokolenia, które usiłuje pogodzić własne doświadczenie z obcą przeszłością. Zawładnąć ją, obłaskawić, konstruując karkołomne opowieści, dzięki którym wierzy, że jego tu i teraz, przecież zupełnie przez niego nie zawinione, jest uprawnione i powinne wziąć odpowiedzialność i podjąć trud, obowiązek objaśnienia, a nawet nadania sensu: dziedzictwo, zabytki, Atlantyda, „nowe życie i stare dachy” – ileż to metafor gra we mnie pozwalając mi rozkoszować się pozycją tego,kto rozumie lepiej i głębiej i potrafi objaśniać to, co niepojęte.

 Dlaczego właśnie tam odkrywam tę moją intelektualną próżność? Czy dlatego, że widzę, z jaką logiką i konsekwencją można realizować konstruktywistyczne idee? Zawstydzony tym, że trawię czas na usilne próby doświadczenia nieobecnego, zamiast próbo-wać zrozumieć życie obecne tu i teraz, a przynajmniej pozwolić mu się zadziwić, staram się znaleźć jakieś tematy zastępcze, aby doczekać do dnia festiwalu. To jeszcze jedna pułapka, którą na siebie zastawiam –wpadam jak śliwka… . Instytucjonalną przyczyną podróży do Zelenogradska był Festiwal: „Narody Baltii” zorganizowany w ramach projektu CROSSROADS 2.0 (Program Współpracy Transgranicznej Litwa-Polska-Rosja). 

Dopiero drugi dzień pozwala mi ostatecznie porzucić tę niewcześnie pożyczoną nostalgię i zamienić ją na inny –równie sztuczny, ale równie lub bardziej absorbujący – świat rekonstrukcji. Tu wszystko jest udawane i wszyscy wiedzą, że udawane, ale w tej grze chodzi właśnie o to, by udawać jak najlepiej, najdokładniej, najwierniej (wierność i udawanie – co za kuriozalna para pojęć). Ale to przynajmniej czysta gra w obce życie – nie podszyta próżnością czy nostalgią. Samo działanie, które pozwala aktorom odgrywać – czasem może ich „życiowe” – role, a nawet z tego żyć. Bo jak inaczej wyjaśnić masochistycznypokaz walki w trzydziestoparostopniowy skwarze połu-dnia? Gra, która pod 25 lub 30 kg żelaznego i skórzanego „garnituru” zamienia magazyniera lub księgowego w krwiożerczego bezwzględnego wikinga musi mieć dla niego sens metafizyczny. Pod tym stalowym hełmem i kolczugą zachodzi – chociaż na tę ulotną chwilę – prawdziwa transsubstancjacja. Musi, choćby nie wiem co mi mówili o ich prawdziwych motywacjach i intencjach, które skłaniają ich do tolerowania całej serii niewygód, bólu i smrodu – nie uwierzę, że to tylko zabawa dużych chłopców. Ciekawi mnie jedynie zagad-nienie, którego nie potrafię sobie przed-stawić – czy im większa „wierność” tym ściślejsza autointerpretacja? To już jednak temat na zupełnie inną podróż.

Bogdan Radzicki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz