poniedziałek, 19 maja 2014

Swoi i obcy w kulturze i przyrodzie

(Prof. Jacek Pawlik w trakcie "pokrzywowej" dyskusji
o dziedzictwie i tożsamości regionalnej, fot. S. Czachorowski)
Kulturę zwykło się przeciwstawiać naturze, naturę wiążąc z tym, co biologiczne, nie zmienione przez działanie człowieka, kulturę łącząc zaś z wytworami i twórczością ludzką. Jednak sposób, w jaki współczesny Zachód wyobraża sobie naturę nie jest podzielany przez wszystkich na świecie. W wielu regionach naszej planety, od Amazonii po Arktykę, relacje między człowiekiem a środowiskiem postrzega się całkiem inaczej. Na przykład, zgodnie ze schematem animistycznym zwierzętom i roślinom przypisuje się intencjonalność, a różnicę między światem natury a człowiekiem tłumaczy się różnicami w budowie fizycznej. Jest to przeciwieństwem tego, co mówi współczesne wiedza, dla której ludzie to z punktu widzenia natury zwierzęta, a różnica wynika z umysłowości.

Przełomowe dzieło Filipa Descoli, „Par-delà nature et culture“[1], (Poza naturą i kulturą) w którym zawarta jest wyżej wspomniana teza, pozbawia naturalizm miana prawdy najwyższej i daje pod dyskusję nowy punkt widzenia. Mówić językiem jaguara lub mieć jaszczurkę za przodka, to nie są tylko wierzenia, ale cechy pewnej wizji świata, która steruje doświadczeniem ludzkim i zdaje sprawę z różnorodności kulturowej. Wskazuje też, że niektóre ludy w całkiem inny sposób postrzegają swoje miejsce w naturalnym środowisku.

Nie ważne, czy przyznamy rację mieszkańcom Amazonii. Ich przykład wzbudza refleksję nad relacją natury do kultury, która nie musi oznaczać absolutnej rozłączności. Stąd nie tylko kierunek Dziedzictwo kulturowe i przyrodnicze, ale również tytuł tego tekstu: „Swoi i obcy w kulturze i przyrodzie” znajdują pełne uzasadnienie. Nie podejmę problemu, co było najpierw, natura czy kultura, choć w świetle badań Descoli to również nie jest oczywiste, ale spróbuję podzielić się kilkoma refleksjami, które nakreślą paralele obrazu obcości w kulturze i przyrodzie.

W tytułowym motywie powieści „Malowany ptak” Jerzy Kosiński przedstawia Lecha, który wybierał ze złapanych „najsilniejszego ptaka, przywiązywał sobie do nadgarstka i przystępował do szykowania cuchnących farb, które rozrabiał z najrozmaitszych składników. Kiedy był zadowolony z kolorów, obracał ptaka i malował mu skrzydła, głowę i pierś w barwy tęczy, aż ten stawał się bardziej pstrokaty i jaskrawy niż bukiet polnych kwiatów. Wtedy szliśmy w najgęstszy las. Tam Lech wydobywał malowanego ptaka; kazał mi go trzymać w ręce i lekko ściskać, żeby zaczął ćwierkać. Jego szczebiot przyciągał stado ptaków tego samego gatunku, które krążyło nerwowo nad naszymi głowami. Więzień, słysząc pobratymców, usiłował się do nich wyrwać. Ćwierkał coraz głośniej, a jego małe serce, zamknięte w świeżo malowanej piersi, biło jak oszalałe. Gdy gromadziło się dostatecznie dużo ptaków, Lech dawał mi znak, żebym puścił więźnia. Wzbijał się do góry, szczęśliwy i wolny, kropka tęczy na tle chmur, po czym wlatywał w czekające brunatne stado. Przez moment ptaki były zbite z tropu. Malowany ptak krążył z jednego końca stada na drugi, daremnie próbując przekonać krewniaków, że jest jednym z nich. Ale ci, oszołomieni jaskrawymi kolorami, przyglądali mu się z niedowierzaniem. Gdy uporczywie usiłował zająć miejsc w szyku, spychali go coraz dalej i dalej. Wkrótce widzieliśmy, jak kolejno odrywają się od stada i atakują go zawzięcie. Jeszcze chwila i wielobarwny kształt zaczynał tracić wysokość i spadał na ziemię. Takie sceny rozgrywały się często. Kiedy w końcu odnajdywaliśmy malowane ptaki, zwykle nie żyły. Lech dokładnie oglądał i liczył otrzymane przez nie ciosy. Z barwnych skrzydeł sączyła się krew, zmywając farbę i znacząc ręce łowcy”[2].

Stado nie akceptuje odmienności. Konfuzja stada polegała na tym, że percepcja słuchowa kłóciła się z percepcją wzrokową. Pierwsza skłaniała się uznać pomalowanego osobnika za swojego, druga, bezwzględnie go odrzucała. Powiemy, że takie są prawa natury. Człowiek jednak powinien przezwyciężać te prawa, jednak nie zawsze to się udaje. Czasem reaguje względem człowieka o innym kolorze skóry jak stado ptaków do „malowańca”. Jego obcość rzuca się w oczy. Może nie jesteśmy skłonni do rękoczynów, ale ile razy skazaliśmy go na śmierć psychiczną i społeczną przez izolację i odrzucenie. Skłonność do ksenofobii i rasizmu w reakcji w stosunku do obcych jest zakorzeniona w naturze człowieka. Zachowania te wyrażają nastawienie do obcych, którzy napawają lękiem, a jednocześnie przyciągają, których ani kochamy, ani nienawidzimy i dlatego pragniemy ich symbolicznie lub rzeczywiście „wymazać” z naszej rzeczywistości. Skłonność tę należy traktować poważnie, być jej świadomym i dołożyć starań, aby ją sobie uświadomić, kontrolować i nigdy nie dopuścić do głosu.

Z punktu widzenia społecznego obcy zakłóca przejrzysty ład, jaki wprowadza radykalna symetria między przyjaciółmi a nieprzyjaciółmi. Obcy jest gorszy od wroga. Pokazuje on błędność przeciwieństwa przyjaciel/wróg, jako pełnego obrazu porządku społecznego. Obcy zagraża temu obrazowi. Nie jest ani przyjacielem, ani wrogiem. Jest „nierozstrzygniętym”, wprowadzającym w błąd bytem, który nie daje się zamknąć w binarnej opozycji. Stanowi on ten trzeci element, którego nie powinno być. Jest monstrum, nie tylko niesklasyfikowanym, ale również niemożliwym do sklasyfikowania. Stawia pod znakiem zapytania wiarygodność dychotomii, demaskuje kruchą sztuczność podziału. Wprowadza do procesu identyfikacji rozumianego jako stawianie granic pewną dynamikę. Proces ten wymaga wyraźnego rozstrzygnięcia: wewnątrz lub zewnątrz, za lub przeciw. Trzeba zająć miejsce po jednej lub drugiej stronie. Dlatego ambiwalencja obcości musi zostać przezwyciężona [3].

 Obcy ma pewną niewidzialną siłę. Musi więc zostać rozbrojony, zredukowany do wroga lub przyjaciela i tylko wtedy utrzyma się ład społeczny. Obcego można kochać albo nie, zawsze jednak się go ocenia. Można się z nim utożsamiać, można pozostawać względem niego obojętnym lub narzucić mu swój własny obraz. Zawsze jednak stosuje się względem niego jakieś praktyczne zachowanie. Mogę kogoś kochać i właśnie z tego powodu chcieć dopasować go do siebie. Z tego samego powodu mogę pragnąć utrzymać zaistniałą różnicę, uznać jego tożsamość.

 Jest bardzo trudno ustalić granicę między swoim a obcym, między tożsamym a różnym. Sigmund Freud zauważył, że jesteśmy sobie obcymi. Obcy to część nas. W eseju „Niesamowite” z 1919 r. podkreślił, że ten niesamowity Inny jest wymysłem, wynikiem stłumienia. „Niesamowite jest w rzeczywistości niczym nowym albo obcym, ale czymś dla życia psychicznego od zawsze znanym, co tylko przez proces stłumienia została uczynione obcym. […] Niesamowite jest czymś, co powinno pozostać w ukryciu, a wyszło na jaw” [4]. Budzący lęk obcy, który wydaje się przychodzić z daleka, i idzie nam naprzeciw, napawa lękiem, nie dlatego, że jest inny, ale ponieważ jego styl życia jeszcze niedawno był taki sam jak nasz; ponieważ przypisujemy mu zdolności, które sami chcielibyśmy mieć; ponieważ wywołuje wspomnienia, o których chcielibyśmy zapomnieć; ponieważ zakłóca domniemany spokój. Inny, obcy, który przywołuje niezwykłe uczucia, jest w rzeczywistości powrotem tego, co stłumione. To, co kiedyś było własne, zostaje przerzucone na innego. Aby znaleźć tożsamość, człowiek wytycza granicę między znanym a nieznanym, między własnym a obcym, które chce z siebie samego wyeliminować.

W wymiarze psychicznym, społecznym i kulturowym napięcie między swoim a obcym jest procesem dynamicznym. W kulturach tradycyjnych sprowadzało się ono m.in. do identyfikacji obcego ze światem zwierzęcym. W celu wyrażenia na piśmie nazw niechińskich plemion zamieszkujących Kraj Środka, starożytni Chińczycy używali specjalnego rodzaju znaków mających takie znaczenie jak pies, szakal, robak czy zwinięta w kłębek gadzina. W relacjach o obcych ludach Pliniusz lub Herodot wspominają ludzi o psich głowach lub bez głów, z oczami na klatce piersiowej, o ludziach mających koźle kopyta. Obcy to mieszańcy zwierzęco-ludzcy. Podkreśla się ich bezwstyd, opisuje jako wykluwających się z jaj lub obdarzonych przy urodzeniu psią ślepotą. Logika jest prosta. Jeśli nie człowiek, to zwierzę. Na innych kontynentach obcy mogą być uznani za powracających przodków [5].

W kulturze czy w przyrodzie obcość stanowi zagrożenie porządku, dlatego powinna być zidentyfikowana, zdefiniowana i sprowadzona do swojskości lub wyeliminowana. Niemniej istnieje zasadnicza różnica między światem zwierząt i ludzi. Zwierzę reaguje instynktownie i odrzuca to, co obce. Człowiek natomiast potrafi otworzyć się na obcość, aby się wzbogacić. Taki jest zresztą Europy, który wzywa do dialogu międzykulturowego, poszanowania mniejszości i budowania wielokulturowej osobowości.

Jacek Jan Pawlik 

1. Paris 2005.
2. J. Kosiński, Malowany ptak, Warszawa 1995, s. 69-70.
3. Por. G. Simmel, Soziologie. Untersuchungen über die Formen der Vergesellschaftung, Berlin 1968, s. 509-512.
4. S. Freud, Pisma psychologiczne, Warszawa 1997, s. 264.
5. Z. Benedyktowicz, Portrety „obcego“. Od stereotypu do symbolu, Kraków 2000, s. 125-128.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz