wtorek, 27 maja 2014

Labirynt pana Herdera

Wydaje się, że z poszukiwaniem regionalnego dziedzictwa kulturowego jest dokładnie tak, jak z poszukiwaniem własnej tożsamości – nie tyle ono zdaje się być przedmiotem pamięci ile raczej konstrukcji.

(Dr Radzicki w czasie dyskusji i pracy w kawiarni naukowej, fot. S. Cz.)
Zawsze kiedy myślę o tzw. „tradycji” to przypomina mi się pewna zasłyszana opowieść o antropologach, którzy w odstępie jakichś 60 lat badali pewną wyspiarską społeczność. Dysponując dokładnym sprawozdaniem z wcześniejszych badań antropolodzy wiedzieli dokładnie jakie obyczajowe „nowinki” i praktyki zostały przyniesione wraz z pierwszymi badaczami. Tymczasem tubylcy zapytani od kiedy „robią to w ten sposób” jednomyślnie odpowiadali – że od „zawsze” przedstawiając sięgające dwóch pokoleń wstecz praktyki społeczne, jako ich tradycyjny sposób życia.

Ta historia mówi o skróceniu perspektywy czasowej w percepcji pewnych społecznych praktyk, z których tkamy nasze codzienne życie, czy konstruujemy nasz świat przeżywany. Tak samo – jak się zdaje – dzieje się z tzw. „dziedzictwem kulturowym”. Tak np. „tradycyjnym” składnikiem większości potraw warmińskich i mazurskich jest ziemniak, który wprowadzony został do uprawy w Prusach dzięki nakazowi Fryderyka II Wielkiego w drugiej połowie XVIII wieku, a rozprzestrzenił się dopiero w wieku XIX. Sposoby jego kulinarnego wykorzystania zapewne podlegały niezliczonej ilości modyfikacji, a migracje ludności – wcale nierzadkie – sprzyjały rozprzestrzenianiu się i mieszaniu różnych „tradycji”, na które raczej należałoby patrzeć, jako na wynalazki bądź eksperymenty kulinarne (to samo dotyczy, może jeszcze w większym stopniu, słynnych litewskich zeppelinów, doskonałych zresztą w całkiem polskich Wiżajnach). Podobnych przykładów każdy zapewne podałby bez liku, od – a jakże – „tradycyjnej” polskiej wieprzowiny poczynając, a na „tradycji” – oczywiście (!) – kończąc.

paradoks oryginalności

Jeszcze jedno, dwa pokolenia wstecz, sama koncepcja dziedzictwa-tradycji była nader często obarczana negatywną waloryzacją kulturową. Tym, co społecznie pożądane było nie tyle kontynuowanie przeszłości, tylko otwarcie na przyszłość – nowoczesność. To przecież nasza zdolność do przekraczania schematów i granic codziennego życia decydowała o naszej oryginalności i niepowtarzalności (można powiedzieć – potencjalnej ekscentryczności), które od renesansu poczynając stawały się coraz mocniejszymi charakterystykami naszej podmiotowości. Bez wątpienia – tzw. nowoczesna podmiotowość opierała się nie na tradycji, ale na nowoczesności, a ten sposób interpretacji i konstrukcji tożsamości wcale nie wydaje się wygasać. Świadome sięganie do „nowoczesności” pozwalało w ostatnich dwu stuleciach uzyskiwać przewagę cywilizacyjną i polityczną, a ci, którzy pozostawali w więzach tradycji, przegrywali wyścig o cywilizacyjny sukces.

Tymczasem w naszych współczesnych, usilnych staraniach (odkrycie/skonstruowanie regionalnej tożsamości) poszukujemy oryginalności i niepowtarzalności, odwołując się do tradycji i dziedzictwa, a nie do nowoczesności. Ot taki paradoks zafundowany nam przez kulturę skonstruowaną w oparciu o paradygmat ekonomiczności produkcji i masowej konsumpcji wszystkiego. Paradoksalnym – a jakże – symbolem tego procesu może być wprowadzanie przez koncern MC Donalda tzw. „regionalizmów” do swojej globalnej sieci.

labirynt

Zdaje się, że całemu temu ambarasowi przysłużył się wydatnie nasz przyszywany ziomek z Morąga – Johann Gottfried von Herder (+1803). To on u progu nowoczesności zasugerował, że tak, jak indywidua poszukują swojej oryginalności, tak też narody mają swoją własną niepowtarzalność, swojego ducha, którego nosicielem jest lud, a który powinien być fundamentem jego kultury. Herder wprowadził nas do labiryntu poszukiwania (które okazało się być konstruowaniem, ale co zrozumieliśmy stosunkowo późno i to za cenę dwóch wyniszczających wojen) własnej oryginalności, która miała stać podstawowym elementem konstrukcyjnym naszej podmiotowości. Problem polega na tym, że z fragmentów murów, które odziedziczyliśmy nie potrafimy zrekonstruować architektury budowli. Wędrujemy po zakamarkach naszego kulturowego labiryntu, co chwilę „odkrywając” jakiś zaułek i próbując ustalić na nim arche naszej tożsamości (bądź regionalności – na to samo wychodzi); za chwilę jednak to już inny korytarz wyda nam się bardziej właściwy i mamy gotowy naukowy spór o autentyczne dziedzictwo.

Z labiryntu Herdera nie ma wyjścia, ponieważ zaproponowane przez niego podstawowe kategorie interpretacyjne precyzyjnie je zamurowały. Raz dawszy się uwieść dyskursowi dziedzictwa i oryginalności możemy poruszać się tylko w jego wnętrzu. Całe szczęście, że czający się niegdyś w czeluściach narodowo-ludowej tożsamości minotaur cywilizacyjnego sukcesu został już chyba zamordowany, więc możemy błąkać się stosunkowo bezpiecznie.

bricolage

Czy zatem pozostało nam tylko paplanie, czy też możliwy jest jakiś konkret? Inaczej mówiąc – czy istnieje jakiś skuteczny sposób żeby z dziedzictwa wyżyć, żeby na dziedzictwie zarobić, skoro nowoczesność stała się passé? A dlaczego nie?

Znowu odwołam się do teorii podmiotowości. Nasza nowoczesna tożsamość postulat oryginalności realizuje w sposób, który możemy opisać za pomocą pojęcia bricolage a sytuacja współczesnych mieszkańców dawnych Prus (dzisiaj Warmia i Mazury) są doskonałym przykładem realizacji tej metody. Tożsamościowy bricoleur buduje swoje konstrukcje z tego, co znajduje pod ręką zakładając, że swobodna ekspresja tkwiących w nim potencjalności jest ciekawsza niż trzymanie się kanonów (w tym wypadku kulturowych). Dzięki temu regionalną tożsamość zamieszkałych głównie przez etnicznych Polaków (przynajmniej z paru odrębnych kulturowo regionów), Ukraińców i Łemków symbolizują zarówno pruskie „baby”, jak i krzyżackie zamki, przebudowane z protestanckich, katolickie kościoły z czerwonej cegły. Dzięki zasadzie ekspesywistycznego bricolage syn mazowiecko-wileńskiej hybrydowej tradycji może organizować bractwo rycerskie odwołujące się – przynajmniej nominalnie – do dziedzictwa zakonu niemieckiego i z dumą paradować w krzyżackim płaszczu, a inny emigrant z Pomorzą lub Śląska „odkryć” w sobie Prusa i angażować się w swoistą „rewitalizację” wymarłego ponad trzysta lat temu pruskiego języka, czy jeszcze wcześniej wygasłej plemiennej religii dawnych Prusów. Można jeszcze o mazurskich Indianach, o „rewitalizowanych Warmiakach” itd.

Uniwersalność bricolage, jako reguły konstruowania nowoczesnej tożsamości, sprawia jednak, że w środku tzw. mazurskiego krajobrazu kulturowego można dzisiaj spotkać dom postawiony w stylu zakopiańskim (też będącym efektem twórczego wysiłku konstrukcyjnego - wcale nie górala – Stanisława Witkiewicza), albo indiańską wioskę, czy miasteczko z dzikiego zachodu. Nowoczesny bricoleur czerpie z nieskończonych zasobów kulturowych globalnej wioski. Można by powiedzieć, że czerpie z dziedzictwa – a jakże – owej wioski.

Co zatem z tzw. „produktem regionalnym” – dokładniej – z wykorzystaniem potencjału kulturowego dziedzictwa regionu w budowaniu kapitału kulturowego i w przemyśle turystycznym? Wszystko w porządku o ile zaakceptujemy fakt, że każdy z nas ostatecznie decyduje o tym, co wyznacza horyzont jego samorozumienia a inni zdecydują o tym, czy nasz ekspresywistyczny projekt znajdzie uznanie. Może nim być nawet zupa z pokrzywy, która jeżeli się przyjmie jako często i szeroko serwowane u nas danie, za dwa pokolenia stanie się w powszechnym odczuciu naszych wnuków szacownym elementem wielowiekowej tradycji kulturowej, której początki zdolna będzie opowiedzieć legenda zapisana przez – a jakże – jakiegoś późnego wnuka Jurka Łapo.

Bogdan Radzicki

2 komentarze:

  1. Zatem można mówić o kreowaniu dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego (np. gatunki obce, czynna ochrona przyrody itd.). Moim zdaniem jest to trafne ujęcie. "Produkt" może być jednak bublem, kiczem lub czymś nośnym, atrakcyjnym, trafiającym w potrzeby. Wszystko zależy od poprawnej wizji świata i rozumienia procesów u tych, którzy kreują.

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Bogdanie piękny i bardzo syntetyczny tekst ! :)
    Ale choć nie zgodzić się nie da z większością Pańskich tez - to dodałbym od siebie jednak jako pewien skromny drogowskaz w naszym Warmińsko_Mazuskim "bricolage'u" pojęcia takie jak zdrowy rozsądek , wyczucie , dobry gust , i minimum inteligencji(również społecznej) i wiedzy.... odwołując się tym samym niemal że bezpośrednio do komentarza Prof. Czachorowskiego :) Oczywiście wszystkie te wyżej wymienione przeze mnie pojęcia wybitnie względne...:)
    Ahhhhh... jesteśmy jednak niewolnikami i ofiarami tej "względności" wytworzonej przez nas samych w dobrej wierze i w szlachetnym imieniu ogólnego "oświecenia" - tolerancji , demokracji i równości wszelkiej....Od względności do relatywizmu... no i jakoś trzeba się poruszać "pomiędzy"...Pomiędzy oszołomstwem "pewności" i "oczywistości"( czasem wręcz oczywistej) - a totalnym rozmamłaniem i nieokreśleniem "względności absolutnej" i całkowitego braku głębszego sensu czegokolwiek...:))
    Pozostaje więc chyba możliwie świadoma, mądra i rozważna TWÓRCZOŚC.. która chyba jednak zawsze i wszędzie była głównym (o ile nie jedynym) motorem kultury - a dalej z niej wynikającej - takiej lub innej tożsamości...

    OdpowiedzUsuń