Malowanie w przestrzeni publicznej, z wykorzystaniem odpadów (słoiki, butelki) cywilizacji konsumpcji, for. S. Czachorowski |
Samo określenie „ przestrzeń publiczna” wskazuje, że jest nasza wspólna: wszyscy jesteśmy, jeśli nie współtwórcami, to jej uczestnikami. Jeśli jednak przyjrzymy się sferze wizualnej okaże się, że chyba większość z nas nie jest do końca z niej zadowolona. Zatem kto jest za ten stan odpowiedzialny, skoro to NASZA przestrzeń? Czy mamy może do czynienia z paradoksem, w którym NIKT nie chce być ODPOWIEDZIALNY za przestrzeń tak chętnie przez wszystkich posiadaną? Czyżby była to „odpowiedzialność zbiorowa” na zasadzie NASZE, WSZYSTKICH czyli NICZYJE?
Codzienne życie miasta czy wsi tworzy się na zewnątrz, na wszystkich przestrzeniach, takich jak ulice, budynki, place, skwery, parki, czy aleje. Tworzy się i oddziałuje na wszystkich uczestników, a zarazem tworzących – kształtuje ich i stymuluje. Tylko jak popatrzę czasem dookoła, to mam wrażenie, że bardziej ma ona działanie destrukcyjne, jest bezkształtna i odbiera całkowicie nie tylko poczucie estetyki, ale jest świadectwem naszej bezmyślności i zatracenia wielu wartości ważnych dla cywilizowanych społeczeństw. Skala przestrzeni publicznych i zabudowań była zawsze dopasowana do potrzeb człowieka i jasno wyrażała swój cel: szerokie bulwary miały być salonem miasta, wąskie ulice mogły być równocześnie dojściem do domostw i miejscem zabawy dla dzieci. Jedynie dominujące nad miastem wieże kościołów miały przypominać o wielkości Wszechmogącego.
Przestrzeń publiczna zmienia się wraz z czasem i jej użytkownikami – to oczywiste. Niezaprzeczalnie dopasowuje się do ich odmiennych, nowych potrzeb, ale czy oni nie powinni jej szanować i głęboko zastanowić się, zanim podejmą jakieś kroki? Nie powinno się myśleć przy tych zmianach oprócz poprawy jakości (czasem wielce pozornej), również o wartości społecznej, a nie jedynie o cynicznej woli zysku inwestora i wykonawcy? Przemierzamy codziennie różne przestrzenie i zastanawiamy się niejednokrotnie, czyja to wina, że tak to wygląda? Czy to może nieudolność władz publicznych, czy projektanta – jeśli taki jest, czy też wszystkim rządzi jedynie potrzeba niskich kosztów i wysokich zysków? A gdzie zasady etyczne, gdzie estetyka? Brak w tym bezpieczeństwa, orientacji i po prostu poszanowania czegokolwiek… To wrażenie ogarnia zarówno w miastach, jak i na wsi.
Wydaje się, że transformacja sprawiła, podarowała nam poczucie, iż teraz każdy może robić co zechce, bo to jego. Każdy jest samotną, indywidualną wyspą gustu, smaku, wiedzy i poszanowania przeszłości lub jej braku. To sprawia, że otoczenie przeładowane jest bodźcami, miernotą, brakiem ładu i sensownych struktur, lawiną obrazów wszelakich i kakofonii. Otaczające przestrzenie niejednokrotnie budzą niechęć i brak poczucia tożsamości z nią, bo nie są ani czytelne, ani staranne, ani nie przekazują żadnych informacji. No jeśli nie liczyć krzyczących z każdej strony reklam. To szczególnie irytujące, jeśli dotyczy obiektów zabytkowy lub być może takich, które już dawno powinny znaleźć się w rejestrze. Bezmyślność czasem jest w tym wypadku bezkresna. Walory zabytkowe wielu miejsc są niejednokrotnie bezpowrotnie zacierane. Ale to temat na osobne rozważania. Nie ma w naszym kraju odpowiedniego ustawodawstwa czyli również odpowiedzialności za organizację przestrzeni publicznych. A przecież ktoś projektuje, zatwierdza, wykonuje, odbiera! Czy wszyscy ci ludzie mogą mieć aż tak spaczone poczucie estetyki?
Kompetencje są rozproszone, zupełnie mało skuteczne egzekwowanie odpowiedzialności, co sprawia, że rządzi jedynie kwestia finansowa lub posiadanie odpowiednich znajomości. Zdaje się również, że niektórzy architekci nie do końca opanowali swój warsztat lub po prostu zmuszani są do niedorzecznych kompozycji pod presją inwestora. Dodatkowo przestrzeń nie jest widziana całościowo, a administracyjnie siekana na kawałki, co sprawia, że decyzje wydawane dla pojedynczych działek. Wolnoć Tomku w swoim domku!
Z drugiej strony mówi to również wiele o nas samych. Chyba wielu ten stan po prostu nie przeszkadza! Mijamy obojętnie ulice, zaśmiecamy beztrosko swoje otoczenie. Nie spacerujemy po parku, bo można do centrum handlowego dojechać autem. Nie czytamy „kodu” miasta, bo nie jest nam potrzebny, jeśli spędzamy większość życia w mieszkaniu, pracy, centach handlowych lub drodze z jednego do drugiego. Dlatego też może przestaje nam przeszkadzać szpetne i niespójne otoczenie… W drodze nie widać, w drodze tak nie boli…
Patrząc na nowe przestrzenie zastanawiamy się, co chcemy zostawić kolejnym pokoleniom? Czy blaszana, kwadratowa, nudna monotonia będzie naszym spadkiem? Połacie bogactw deweloperskich? Hektary kolorowych, krzykliwych powierzchni reklamowych? Aczkolwiek to może podlegać jeszcze częściowej zmianie czy poprawie, bo budynki można zburzyć, a reklamy zlikwidować. Ale co zrobić ze skażonymi umysłami, zwłaszcza młodych pokoleń? Darowujemy im świadomość wspomnianego na początku CZŁOWIEKA JEDNORAZOWEGO. Człowieka bez budowania kontaktów społecznych w przestrzeni miejsca, w którym żyje. Człowieka bez poczucia estetyki, bez potrzeby zatrzymania się i oddania pięknej chwili. Człowieka bez koncepcji kulturowej, bez tożsamości, który zadowala się byle jak, byle gdzie, byle czym.
Jestem wielkim zwolennikiem swobód i poszanowania własności prywatnej. Jednak brak konceptu i kontroli nad tym „umiłowaniem szpetoty” przeraża i napawa niepokojem – budzi stanowczy sprzeciw. Chcę byś twórcą, a nie jedynie częścią tworzonej przestrzeni, w której nie umiem się odnaleźć. Każdy jej fragment to osobne światy, które powinny się ze sobą przeplatać i sprawiać, że dane nam będzie spotkać się w nich z przyjemnością. Czego nam wszystkim serdecznie życzę.
Izabela Treutle
(artykuł ukazał się wcześniej w Gazecie Turystycznej)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz